Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

nie rozbił odrazu, uderzając o skały, a było to podanie końca liny z okrętu na brzeg. Pokład był pokryty pasażerami, których trwoga, połączona z krzykiem, powiększała jeszcze powszechne zamieszanie.
Jedni, osłupieli, uchwyciwszy się drabin masztowych, oczekiwali śmierci w odrętwieniu; inni załamywali ręce z rozpaczy lub tarzając się po pokładzie, przeraźliwie wołali ratunku.
Tu, modliły się klęczące kobiety; inne zakrywały sobie oczy rękami, aby nie widzieć zbliżającej się okropnej śmierci; młoda matka, blada jak trup, przyciskając do łona małe dziecię, biega od jednego do drugiego majtka, wzywając ratunku, ofiarując worek pełen złota i klejnotów temu, kto ocali jej syna.
Młodzieniec lat około osiemnastu czy dwudziestu, czarnowłosy, śniadej cery, rysów twarzy regularnych, rzadkiej piękności, przypatrywał się tej zgubnej, przerażającej scenie z owym smętnym spokojem, zwykłym u tych, którzy często już walczyli z wielkiemi niebezpieczeństwami; obwinąwszy się w płaszcz, oparłszy się plecami o parapet, stał spokojnie. Wtem owa matka, która napróżno, z dziecięciem w jednem ręku, a z workiem złota w drugiem, żebrała litości u wszystkich majtków, spostrzega młodzieńca śniadej cery, do nóg mu się rzuca, podaje mu dziecię: błaga w okropnej rozpaczy. Młodzieniec wziął dziecię na ręce, smętnie kiwnął głową, pokazując matce rozhukane fale... gestem, pełnym wyrazu, zdawało się, iż obiecywał jej, że je ocali...
Wtedy młoda matka, uniesiona nadzieją, łzami poczęła oblewać ręce młodzieńca.
Nieco dalej, inny podróżny okrętu Black-Eayle, wydawał się ożywiony najczynniejszem miłosierdziem. Wyglądał on na łat dwadzieścia pięć najwyżej, długie, jasne, w loki układające się włosy powiewały około jego anielskiej twarzy.