Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

— Tak, bardzo miłe odwiedziny, bo on blondyn.
— Co u djabła, blondyn! — zawołał żołnierz podskoczywszy.
— Blondyn... z błękitnemi oczyma — dodała Blanka.
— Co u djabła, błękitne oczy!
Dagobert znowu podskoczył na krześle, na twarzy jego widać było nieukontentowanie.
— Tak, błękitne oczy... takie duże... — rzekła Rózia, kładąc koniec wskazującego palca prawej ręki na połowie takiegoż palca ręki lewej.
— Ależ daj go katu! gdyby były tak duże... i — biorąc rzeczy na wielką skalę, wyciągnął żołnierz rękę aż po łokieć — gdyby były tak duże, nicbym z tego jednak nie zrozumiał... blondyn i błękitne oczy... Ach! panienki, co to wszystko znaczy?
I Dagobert wstał zakłopotany i niespokojny.
— Ach! widzisz, Dagobercie, już się gniewasz.
— Na samym zaraz początku — dodała Blanka.
— Na początku? — powtórzył żołnierz przelękniony... — to będzie i dalszy ciąg? I koniec?
— Koniec? spodziewamy się, że nie... — rzekła Rózia, śmiejąc się do rozpuku.
— Życzymy tylko, żeby to mogło zawsze trwać.
I Blanka podzielała wesołość siostry.
Żołnierz spojrzał na obie dziewczęta zkolei, próbując rozwiązać tę zagadkę; lecz gdy ujrzał te ładne twarzyczki, ożywione niewinnym, szczerym śmiechem, pomyślał, że nie byłyby tak wesołe, gdyby się dopuściły jakiegoś ważniejszego uchybienia, i ucieszył się, że sieroty zapomniały o smutnem swojem położeniu.
— Śmiejcie się... moje dzieci... lubię bardzo widzieć was śmiejące się. — Wtem pomyślawszy, że nie w taki sposób wypada odpowiadać na osobliwsze zwierzenie się dziewcząt, dodał grubym głosem:
— Lubię bardzo widzieć was śmiejące się, ale nie wtedy, kiedy przyjmujecie odwiedziny blondyna z błę-