Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1445

Ta strona została przepisana.

I weselutkie dziécię wybiegło w poskokach.
— Jak miła dziecina!... rzekłem Izabelli.
— Prawda że panna Rafaela ładna? a przytém grzeczna i dobra, wcale niedumna; nie masz lepszego serca... Ah! śmiało można powiedzieć że jeżeli ona kiedyś nie uszczęśliwi męża... to chyba sam sobie będzie winien... Biédna malutka... ale to będzie takie dobre, iż się nawet bronić nie potrafi... To nie to co pani... Ah! ona... to wcale co innego...
Ta rozmowa dla wielu przyczyn nadzwyczaj mię interesująca, znowu przerwaną została; zawołano pannę Izabellę do pralni; osądziłem iż mi wypada odejść, i pożegnałem pannę Izabellę, która mi rzekła:
— Do widzenia wieczorem... Ale wolno spytać o pańskie imię
— Marcin.
— Panie Marcinie, chciéj oznajmić Julci że mam na dzisiejszy wieczór doskonałe i zupełnie świeże historyjki do opowiadania... rozumié się że nie o naszych panach panie Marcinie, ale o cudzych.
— Rozumiém, — śmiejąc się odparłem, — jestto wet za wet, na którym djabeł nie traci.
— Cóż czynić panie Marcinie, — w prostocie ducha powiedziała panna Izabella; — człowiek widzi, słyszy, pamięta, powierza to przyjacielowi...pod sekretem... a wreszcie za nic nie odpowiada.