Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/798

Ta strona została przepisana.

stoty którąśmy się chlubili... dokazywaliśmy,.. a żandarm był dla nas tém, czém nauczyciel dla niesfornego ucznia.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zbliżyliśmy się do małéj wioski rozłożonéj w dolinie, którąśmy postrzegli zdala, z wyniosłości gdzie był krzyż kamienny. Dzień się miał ku schyłkowi; spodziewaliśmy się znaleźć tam schronienie na noc, zwłaszcza że zimno mocno dokuczało; było to w początkach lutego.
Dążąc przez pola, dosięgliśmy wkrótce pierwszych chat wioski; jedna z nich dosyć odosobniona, uboga i nędzna, miała okno otwarte na ścieżkę po któréj postępowaliśmy; z drugiéj strony téj ścieżki zalegała gęstwina jałowcu.
Bamboche szedł naprzód, za nim Baskina, a nakoniec ja... Nagle Bamboche zatrzymał się, pilnie spojrzał w nizkie okno chatki, i zdziwiony żywo się ku nam obracając:
— Pieniądze... zawołał po cichu — może więcéj jak sto franków!...
I skinieniem nakazał nam milczenie, dał znak abyśmy się zbliżyli.
Wtedy ujrzeliśmy przez to okno, coś nakształt opłotek oddzielających to miejsce od obory i stanowiących wązkie przejście. Bamboche pokazał palcem na posłanie i w kącie tych opłotek stos pię-