Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/937

Ta strona została przepisana.

dziecinnych lat Marcina, pan się nazywasz Bamboche. — Mimo śmiałéj a nawet zuchwałéj miny swojéj, człowiek ten zmieszał się i marszcząc brwi rzekł mi: — Co panu do tego kim jestem, chcę widzieć Marcina. Z największą trudnością znalazłem przecież jego ślady, powtarzam więc że go widziéć muszę, — dodał groźnie. — Wzruszyłem ramionami i zimno mu odpowiedziałem: — A ja oświadczam panu, że go widzieć nie będziesz; bo Marcin przed dwoma tygodniami wyjechał z naszéj wioski. — I gdzież się nateraz znajduje?... z uniesieniem zawołał Bamboche — chcę wiedzieć.
— To niepodobna, mój panie, odrzekłem.
— Nie potrafię ci powiedzieć mój synu — dodał Klaudyusz Gérard — jak uporczywie Bamboche nalegał abym mu wykrył twój pobyt, rozmaitych używał w tym celu środków, bo zacząwszy od groźby (o któréj bezskuteczności wkrótce się przekonał) skończył na najpokorniejszéj, a prawdę mówiąc, na najtkliwszéj prośbie; atoli byłem nieugięty. Wtedy, sądząc że mię swą otwartością zachwieje, przyznał się do kradzieży którą niegdyś popełniliście i w zamiarze wynagrodzenia jéj kładł mi w rękę worek pełen złota; rzuciłem worek oświadczając żeś mi stratę już powrócił pracując trzy razy w tydzień jako czeladnik ciesielski. — Bamboche ostatnie uczynił wysilenie: oświadczył mi że od dwóch zaledwie miesięcy zajmował świetne stanowisko, miał tylko je-