Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/47

Ta strona została przepisana.

— Przyznaj sama, że się nie mylę. O! mój Boże, nie dla tego ja to mówię, ażeby cię łajać. Ty masz słuszność. Zabijasz się pracą dla mnie, karmisz mnie, pielęgnujesz, a ja ci to wszystko najczęściéj gniewem odpłacam.... Doprawdy, moje biédne dziecko, śmierć moja będzie dla ciebie pocieszającą ulgą, i lepiéjby było ażeby karawan już jak najprędzéj zajechał po moje kości.
— Powiedziałaś przed chwilą, moja matko: że kiedy mówisz o rzeczach tak smutnych, to tylko dla żartu, i ja też togo wszystkiego inaczéj nie uważam, — rzekła Maryja, starając się znowu uśmiechnąć, pomimo, że na nowo czuła serce swoje zranione najżywszą boleścią, widząc chorą gotową powtórnie oddać się swoim złowrogim wnioskom; ale ta, wzruszona wyrazem trwogi i niespokojności malującym się w twarzy swéj chrzestnéj córki, rzekła:
— Ponieważ ja żartuję, moje dziecko, nie smućże się tak zaraz; oto rozpal ogień i przygotuj moje mléko, a podczas kiedy się będzie grzało, opatrzysz mi rękę.
Maryja tak się uradowała temi słowy swéj chrzesnéj matki, jak gdyby jej coś najmilszego