Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1054

Ta strona została skorygowana.

— Biedna matko — rzekło dziewczę głęboko wzruszone, a uśmiechając się ze łzami w oczach i chcąc uspokoić tę duszę skołataną, mówiła — nie mówmy już o dniach przykrych, bo nie chciałabym, abyś żyła w rozterce z losem, w tej chwili naprzykład...
— W tej chwili?
— Jest mateczka pewnie zadowoloną, że już nie płaczę, a nie płaczę z powodu uprzejmych słów, które mateczka do mnie mówiła.
Ale chora przecząco potrząsnęła głową.
— Jeżeli rozdrażnienie ustąpi chwilami, to tylko dlatego, że sobie przypominam, że moja Marieta jest dobrem poczciwem dziewczęciem i że dla niej zbyt często jestem niedobrą i niesprawiedliwą, że za to sama sobą brzydzić się powinnam.
— Ależ, mateczko — odpowiedziała Marieta z boleścią — znów wpadasz w tę czarną melancholję?
— Przyznaj, że się nie mylę. Masz rację, zapracowujesz się na śmierć, obsługujesz mnie, a ja zato złem odpłacam. O dziecko, śmierć moja byłaby dla ciebie ulgą.
— Przed chwilą mateczka powiedziała, jeżeli się zgryźliwie odzywa to tylko żartem — odparła Marieta.
— Właśnie, że żartuję, a ty nie powinnaś być tak smutną. Zgotuj mi zupę z mleka, a podczas kiedy się będzie gotować, opatrzysz mi rękę.
Marieta uradowana, wyjęła śpiesznie ostatni kawałek chleba, pokroiła go w cienkie talarki, wrzuciła do garnka z mlekiem i zanieciła ogień, poczem wróciła do chorej. Ta podała jej chorą rękę, którą Marieta z niecierpliwością samarytanki zręcznie obwiązała.
Wzruszona tem poświęceniem i tą cierpliwością córki chrzestnej, rzekła chora.
— Siostry miłosierdzia nie zasługują na tyle pochwał co ty, moje dziecko.
— Nie mów tego mateczko! — odparła Marieta —