Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

ulicy, gdzie stawały fiakry, wsiadł do jednego i rzekł do woźnicy:
— Biorę cię na godzinę.
— Dobrze, panie; teraz wpół do dwunastej. Dokąd jedziemy?
— Na ulicę Belle Chasse, na róg ulicy św. Dominika, tam przy murze ogrodu staniesz i zaczekasz.
Markiz spuścił sztory; fiakr zatrzymał się koło samej bramy jego domu. Wtem wybiła dwunasta na zegarze pobliskiego kościoła. Markiza wyszła z domu. — Już? co za grzeczność! boi się, żeby tamten na nią nie czekał, — rzekł markiz sam do siebie z dziką ironją.
Klemencja, przechodząc przez ulicę, uchyliła nieco sukni.
Mimo bolesnych myśli, d’Harville zwrócił uwagę na nogę żony; nigdy ta nóżka nie wydała mu się ładniejszą. Zazdrość i zawiść szarpały mu duszę. Z wściekłością krzyczał na woźnicę: Słuchaj! Widzisz tę panią w czarnym kapeluszu i niebieskim szalu?
— Widzę.
— Jedź za nią krok w krok... jeśli wsiądzie do fiakra, jedź w ślad za nim.
— Słucham, panie.
Markiza wsiadła do fiakra i pojechała; markiz jechał tuż za nią. Przybyli na ulicę Temple.
— Panie, — zapytał woźnica, — tamten stanął przed numerem 17, co mam zrobić?
— Stań i ty.
— Panie, dama weszła do domu.
— Otwórz drzwiczki.
W parę minut markiz, w ślad za żoną, wszedł do domu Czerwonego Jana.