Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/286

Ta strona została skorygowana.

Słowa jej opamiętały Morela. Zakrył twarz rękami i nic nie mówiąc, padł przed Rudolfem na kolana.
— Wstań, nieszczęśliwy ojcze! — rzekł Rudolf łagodnie, — uzbrój się w cierpliwość.
— Boże! Boże! — wołał, podnosząc się Morel, — co tu pomogą sądy, prawo? My ludzie ubodzy! Jeżeli oskarżymy tego człowieka bogatego, poważnego, wszyscy wyśmieją nas ha! ha! ha!
— Cicho, Morelu, boleść cię obłąkała — rzekł smutnie Rudolf.
— Nie potrzebuję wspominać — mówiła Ludwika — jak błagałam go ze łzami. Działo się to w gabinecie pani Ferrand o dziesiątej rano. Przyszedł właśnie nasz proboszcz na śniadanie. Wizyta nie była w porę notarjuszowi.
— Cóż tedy zrobił?
— Nie zmieszał się, lecz rzekł zaraz, wskazując na mnie: „Mówiłem nieraz księdzu proboszczowi, że ta dziewczyna się zgubi. I istotnie zgubiła się na zawsze, tylko co mi wyznała swój błąd, swoją hańbę i prosiła, żebym ją ocalił! Ktoby uwierzył, że ja z litości przyjąłem do siebie taką nędznicę!“
— Dlaczego natychmiast nie zdarłaś maski przewrotnemu zbrodniarzowi? — zapytał Rudolf.
— Mój Boże, oniemiałam, straciłam głowę, nie śmiałam. Po wyjściu od pana Ferrand poszłam do mego pokoju, zalewając się gorzkiemi łzami. We dwie godziny przyszedł do mnie pan Ferrand. „Czy spakowałaś swoje rzeczy?“ — zapytał. — Zlituj się pan — zawołałam, padając mu do nóg, — nie wyganiaj mnie w takim stanie! Co ze mną będzie? Nie znajdę służby! „Tem lepiej, będzie to kara za rozpustę i kłamstwo. Jutro każę uwięzić ojca twego!“ — Nie, nie! — zawołałam przestraszona, — przysięgam, już nie będę pana obwiniać, tylko mnie nie wypędzaj od siebie! Zlituj się nad moim ojcem. Po długich prośbach pan Ferrand pozwolił mi zostać u siebie. Mój los był tak opłakany, żem przyjęła i to za łaskę. Czasem tylko pan