Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/304

Ta strona została skorygowana.

wielcy fizjonomiści i przywykli z pierwszego rzutu oka wnosić z kim mają do czynienia.
Hrabia jeszcze kroku nie postąpił, jeszcze słowa nie wymówił, a notarjusz, znający go tylko z reputacji, już go znienawidził. Bo naprzód widział w nim współzawodnika w oszustwie, a gdy sam miał fizjognomję podłą, nikczemną, nie cierpiał w innych elegancji, wdzięku młodości, nadewszystko kiedy się z tem łączyła dumna mina.
Hrabia dotąd znał był Jakóba Ferrand tylko ze słyszenia, wyobrażał go więc sobie jako człowieka miny poczciwej albo śmiesznej, bo jakże podług niego mógł inaczej wyglądać człowiek bezwzględnej prawości, za jakiego notarjusz uchodził? Lecz kiedy go zobaczył, fizjognomja i postawa notarjusza zrodziły w nim pewien rodzaj gniewu, pół bojaźni, pół nienawiści, chociaż nie miał przyczyny ani go się bać, ani go nienawidzić. Notarjusz nie zdjął czapki z głowy, hrabia także został w kapeluszu i zawołał przy drzwiach już, tonem wyniosłym i gniewnym:
— Dziwna rzecz, mój panie, żeby mi kazać tu przychodzić, zamiast przysłać do mnie po pieniądze za weksle, com podpisał Badinotowi i o które ten głupiec mnie procesował. Wprawdzie powiadasz pan, że jeszcze masz mi coś ważnego powiedzieć, dobrze, ale dlaczego dajesz czekać kwadrans w przedpokoju? To zdaje mi się niegrzecznie.
Jakób Ferrand skończył spokojnie swoje rachunki. Popatrzywszy chwilę na hrabiego, zapytał opryskliwie:
— Pieniądze są?
Ta zimna krew rozgniewała pana de Saint-Remy.
— A weksle gdzie? — odpowiedział tymże tonem.
Notarjusz, nic nie mówiąc, uderzył zmarszczonym rudoobrosłym palcem w duży pulares skórzany.
Hrabia trząsł się z gniewu, lecz postanowiwszy nie ustępować Ferrandowi w lakonizmie, wyjął z kieszeni