Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/312

Ta strona została skorygowana.

— Ale nie idzie tu o doktora, — odezwała się znowu pani d‘Orbigny, — widzisz mnie pan pogrążoną w największej niespokojności, mąż mój jest słaby, coraz bardziej upada na zdrowiu. Lubo nie mam powodu lękać się o niego, jednak ten stan jest dla mnie bardzo przykry, albo raczej niezmiernie przykry dla niego — dodała, ocierając oczy lekko zroszone.
— O cóż więc idzie?
— Ciągle mówi o spisaniu woli ostatecznej, o testamencie. — Tu pani d‘Orbigny zakryła twarz chustką.
— Smutne to wprawdzie — odpowiedział notarjusz, — ale ostrożność tego rodzaju sama w sobie nie ma nic zatrważającego. Jakie więc byłyby rozporządzenia pana d‘Orbigny?
— Zdaje mi się, — odparła pani d‘Orbigny z udaną obojętnością, — zdaje mi się, że nietylko chce mi zostawić wszystko, co mu prawo dać mi pozwala, ale i więcej. Ach, proszę pana, nie mówmy o tem.
— Ale córka jego, jego córka? — zawołał par Ferrand tonem surowym. — Muszę pani oświadczyć, że od roku pan d‘Harville powierza mi niektóre interesy, jeszcze temi czasy doradziłem mu kupno pięknego majątku. Pani zna moją prawość, ja zawsze w interesach powoduję się słusznością, jestem za sprawiedliwością, tylko za nią obstaję. Jeżeli mąż pani zamierza skrzywdzić córkę, otwarcie powiem, że do tego nie dam się użyć. U mnie prosta droga, innej nie znałem i nie znam.
— A ja, czy kiedy inną postępuję? Dlatego też ciągle powtarzam mężowi: „Córka twoja wielkie względem ciebie popełniła uchybienia, prawda, ale to nie racja żeby ją wydziedziczyć“.
Aby przezwyciężyć mój upór, moje wahanie się, powiedział do mnie: „Nie wymagam, żebyś się zobaczyła z moim notarjuszem, bo możesz myśleć, że on będzie zbyt uległy moim życzeniom, ale zdajmy się na decyzję człowieka, którego surowa uczciwość jest wiadoma ca-