Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

na myśl!... My biedni ludzie... Moja znajoma umarła w szpitalu... a ciało jej... oddano chirurgom!... — szepnęła ze strachem Guazela.
— Ach! to okropne!...
— Daruj pan... Wieziesz mnie na wieś dla mojej przyjemności, a ja ciągle mówię o rzeczach tak smutnych, mój Boże, mimo mej woli. Nigdy nie byłam tak szczęśliwą jak dzisiaj, a jednak ciągle mam łzy w oczach... Ale się pewno za to gniewasz? Chcę być wesołą...
— Nie zmuszaj się dla mnie, bądź wesołą, bądź smutną, jak ci się podoba...
— I pan czasem jesteś smutny?
— Bezwątpienia! moja przyszłość także niepewna... Nie mam ojca ani matki... Co w dzień zarobię, to wydaję.
— Źle pan robisz, bardzo źle, — rzekła Guazela z powagą — trzeba coś oszczędzać... Najczęściej nędza do złego przywodzi.
— Prawda, prawda!
— Trzeba zawsze pracować. Alboż to twoja praca tak ciężka, panie Rudolfie?... to rozrywka... malować wachlarze... Z trzech franków można bardzo porządnie żyć; oszczędzić więc dwa franki na dzień, sześćdziesiąt franków przez miesiąc... toć to ogromna suma!
— Lecz tak miło włóczyć się, nic nie robić!
— Fe! pan mówisz, jak dziecko!
— Dobrze, poprawię się, moja ty nauczycielko... dajesz mi dobre rady...
— Doprawdy? — zawołała dziewczyna, klaszcząc w ręce z radości. — Ale to nie wszystko... powiedziałabym panu... lecz nie śmiem.
— Nie bój się, wszystko możesz powiedzieć.
— Otóż... jak możesz chodzić do tak brudnych szynkowni?
— Gdybym tam nie wszedł, nie byłbym dziś wyjechał z tobą za miasto. Jakkolwiek bądź, dobrze na tem wyszedłem, boś mi tak pożyteczne dała rady!