Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

nik!... I mnie także chciał zabić, lecz teraz jest ślepy, płacze... nie mogę tego znieść... Przejadą go na ulicy..
Pozwól, zaprowadzę go w jakie miejsce, gdzie znajdzie spokojny kąt.
— Dobrze, — odparł Rudolf wzruszony — idź...
Szuryner zbliżył się do Bakałarza. Bandyta zadrżał i spytał ponurym głosem:
— Kto mnie dotyka?
— Ja, Szuryner.
— I ty chcesz się zemścić, nieprawda?
— Nie, ja cię wyprowadzę. Chodź.
— To pułapka!
— Bądź spokojny. Dalej, chodźmy. Już dzień.
— Dzień! ach, ja już nigdy dnia nie zobaczę!...
Rudolf nie mógł dłużej znieść tego widoku... wyszedł szybko z Dawidem. Szuryner został sam z Bakałarzem.
— Czy prawda, że w tym pugilaresie są pieniądze? — zapytał Bakałarz.
— Prawda, sam włożyłem pięć tysięcy franków... Za to możesz się gdzie umieścić na wsi... albo może wolisz, żebym cię zaprowadził pod „Białego Królika?“
— Nie chcę, gospodyni by mnie okradła.
— Może do Czerwonego Janka?
— On by mnie otruł i zabrał pieniądze.
— Gdzie więc chcesz iść?
— Sam nie wiem... Ty nie kradniesz, Szurynerze.. Schowajże dobrze pugilares do mego kaftanika, żeby Puhaczka nie zobaczyła, bo go zabierze.
— Lecz cóż ja pocznę? mój Boże! zawsze ta czarna zasłona przed oczami... a na niej pokażą się blade postacie tych, którzy... Czy umarł ten człowiek, com go ranił dzisiejszej nocy?
— Nie.