Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Nasi okupanci.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

ośmielił się pokochać, to zakała klasy. Uświadomienie młodzieży, to pornografja. Rygor, to jedyny środek w takich sprawach. Chłopak musi być wypędzony z gimnazjum, to rzecz postanowiona; młodemu zaś profesorowi stawia prefekt takie ultimatum: albo wniesie prośbę o przeniesienie, albo grozi mu dyscyplinarka. Dwie najwartościowsze jednostki będą tedy ze szkoły usunięte. I tak się też dzieje, ale w sposób niezupełnie przewidziany przez władze; gdy w kancelarji nauczycielskie grono czeka na chłopca aby mu ogłosić wyrok, w przyległym pokoju rozlega się strzał: to biedny chłopak wpakował sobie kulę w serce. »Odzyskał na chwilę przytomność (powiada stary nauczyciel, wyszedłszy z sąsiedniego pokoju); gdy zobaczył prefekta, odwrócił głowę i... potem skonał«. A ksiądz prefekt wychodzi za chwilę również z gabinetu, zasłaniając twarz rękami i szepce: »Boże, przebacz nam!«
Treść oparta jest — jak mnie zapewniał autor — na rzeczywistych stosunkach szkolnych w byłym zaborze pruskim. Wyznaję, że czytałem tę sztukę ze zdumieniem, z przerażeniem. Jeżeli to, co przedstawia, jest prawdą, w takim razie dzisiejsza szkoła polska byłaby straszliwem cofnięciem się wstecz nawet w porównaniu z ową szkołą galicyjską, do której ja chodziłem przed wielu, wielu laty w klerykalnym Krakowie, w bardzo katolickiej Austrji. Czytywaliśmy tam Darwina potrosze wszyscy; siostra jednego z uczniów dostała nawet w upominku od swego ojca — zagorzałego pozytywisty — dzieła Darwina