Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

poprzedzane odczytami. Uff! Doszło do tego, że Damy i huzary stroił w Warszawskim Teatrze Narodowym najautentyczniej do ostatniego guzika specjalista od mundurologji napoleońskiej, zapominając tylko o tem jednem, że żaden major huzarów, w czasie starokawalerskich wywczasów na wsi, nie ubiera się sam dla siebie w opięty mundur galowy od rana. Widziałem większe dziwy: Zemstę, w której, zanim Cześnik siądzie do polewki, przesuwa się przez scenę ksiądz wracający z kielichem św. od ołtarza z zamkowej kaplicy: zdobycz inscenizacyjna świątobliwego Osterwy. I wreszcie, jakby przez reakcję na te uroczyste figle — na które publiczność odpowiadała dyskretnem ziewaniem, często nieobecnością, — buchnął gdzieś na Powiślu szeroki śmiech Fredry „odbronzowanego” — jak go nazwał Jaracz: Fredro zgroteskowany, odszlachcony potrosze, ale młody, rozbawiony sam sobą, po dawnemu wesoły. (Oj, daliż mu za to przysięgli fredrologowie!).
Tak więc, obszedłem cały krąg scenicznych inkarnacyj

    tury — dokonały dzieła zniszczenia. Narazie teatr fredrowski tak jakby już nie istniał...”
    A z Warszawy odpowiadał mu grobowo w kilkanaście lat potem (1923) p. Lorentowicz: „Tradycja komedji fredrowskiej zagasła na scenach polskich już od dłuższego szeregu lat. Tu i ówdzie czyniono sporadyczne próby „wznowień”, ale wynik kasowy był tak katastrofalny, że komedje fredrowskie poczęto traktować jako pewną konieczność kulturalną, jako widowiska zgóry skazane na żywot krótki i grywane jedynie dla honoru domu. Aktorzy podejmowali się niechętnie ról w sztukach fredrowskich, publiczność zaraziła się również niewiarą w takie widowiska, i w końcu zepchnięto Fredrę do szkół wszelakich, gdzie profesorowie wadliwą metodą pracy obrzydzali go ostatecznie młodym czytelnikom...”
    Wynika stąd, że celebrowanie niekoniecznie wyszło Fredrze na zdrowie...