Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/115

Ta strona została uwierzytelniona.

koncert głosem niezmiernie giętkim i wyrazistym. Nie było to monotonne powtarzanie zwrotek, jakim jest zazwyczaj śpiew drozdów, lecz prawdziwa improwizacja: melodja zmieniała się przedziwnie. Z mistrzostwem i uderzającą ekspresją skrzydlaty artysta wypowiadał radość i przywiązanie do życia: wielbił przyrodę, jej łąki i gaje, szemrzące strumyki, szum lasów, poświsty wiatrów. Śpiew ptaszyny leśnej wywarł na mnie daleko większe wrażenie, niż arja słynnej prymadonny włoskiej. Lecz przyrodnik nie może powodować się li tylko uczuciem: rozległ się huk strzału i śpiewak runął na ziemię. Był to kos brazylijski — Turdus flavipes.
Wierzbicki lubował się w hodowli kur, rozmnażających się znakomicie w jednostajnie ciepłym klimacie Parany. Całe ich stadka przeszukiwały skrzętnie zarośla w ogródku, nie oddalając się jednak zbytnio przez wrodzoną tym ptakom ostrożność. Pewnego razu, obserwując zachowanie się muchołówki, stałem nieruchomo przy wejściu do ogrodu, gdzie właśnie zgromadziło się stadko kur. Naraz tuż koło mnie przemknął jak kula z błyskawiczną szybkością jakiś zwinięty kłąb. W mgnieniu oka całe stadko zostało pokryte pierścieniami węża dusiciela: jeszcze jeden moment — i wszystkie ptaki, nie wydawszy głosu, legły zduszone na ziemi. Rzuciłem się na węża, lecz umknął, po-