Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/254

Ta strona została uwierzytelniona.

łem blaszankę z preparatami, tudzież broń i amunicję.
Wraz z nadejściem nocy nadciągnęła burza. Ogromne krople deszczu zabębniły ponuro w ścianki namiotu, silny powiew wiatru wstrząsnął wierzchołkami drzew przy odgłosie odległego grzmotu — i chwila ciszy złowrogiej, głuchej, przygnębiającej... Wtem wśród świstu, chichotu i głuchego trzasku rozdarła ciemności oślepiająca błyskawica. Potężny huk grzmotu wstrząsnął powietrzem, zawrzasły przerażone małpy.
— Piorun uderzył w pobliskie drzewo — pomyślałem wśród ogłuszającego łoskotu.
Na ten jakby sygnał rozdarły się upusty niebieskie. Deszczem tego nazwać nie można — istne potoki wody spływały z chmur na ziemię. Wicher dął już z siłą huraganu i z taką wściekłością wstrząsał borem, że waliły się nietylko gałęzie pinjorów: w coraz rzadszych przerwach między grzmotami wyraźnie słychać było jęk i głuchy łoskot padających olbrzymów leśnych, wyrywanych z korzeniami. Błyskawice zlały się w jedno złowrogo migocące i oślepiające światło.
— To burza tropikalna w całej swej majestatycznej grozie.
Krople deszczu z taką siłą uderzały w ścianki namiotu, że wewnątrz począł mżyć drobniutki deszczyk, żerdzie i paliki gięły się,