Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/78

Ta strona została uwierzytelniona.

Samo miasteczko Ponta Grossa, niewielkie, lecz schludne, nie posiada nic zajmującego; ma szkółkę polską, utrzymywaną przez miejscowe towarzystwo oświatowe, i kilka polskich sklepów, zwanych „wendami“.
Doczekawszy się pociągu w stronę Kurytyby, ruszamy dalej. Znajdujący się w wagonie koloniści polscy z Santa Barbara, usłyszawszy mowę polską, zbliżają się do nas; niestety, mówiąc, kaleczą co chwila język portugalszczyzną. W wędrówce za zarobkiem nauczyli się języka miejscowego i, używając go chętnie nawet w rozmowie między sobą, bardzo popsuli sobie język ojczysty.
Zdarza się niekiedy, że kolonista polski wstydzi się polszczyzny, uważając ją za język pospólstwa.
— Naco nam tu język polski? Każdy się tylko z człowieka naśmieje.
U starszych natomiast istnieje głębokie, aczkolwiek fizyczne raczej przywiązanie do Polski.
— Dawniej nie było nocy — mówił przybyły dawno z Polski kolonista — w którejbym we śnie nie wędrował do swoich. A i teraz dniem i nocą szedłbym piechotą, ażeby choć zobaczyć ziemię, gdzie leżą kości ojców.
Wieczór nadchodził. W dali ukazało się światło, które rosło stopniowo i rozsypywało się w tysiące drobnych światełek. Pociąg za-