Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/37

Ta strona została skorygowana.

stało mi się, jakby mi słońce w piersi weszło. Stało mi się naraz tak jasno i płomień mię przeleciał od stóp do głów... A potem nagle pociemniało mi w oczach i dreszcz mię przebiegł. Marya spostrzegła to. Odrazu było między nami jakoś dziwnie, od pierwszej chwili coś zawiązało się... Od pierwszej chwili... a teraz, widzicie... Czy można w to uwierzyć... Jakże tak można było...
Głosu mu brakło i urwał, ale po chwili, jakby mówić musiał, znów zaczął:
— Panna Strzeliska robiła mi takie awanse, że nas to zmuszało trzymać się zrazu zdaleka. Zresztą ja w tym domu z moją biedą i z moim bez sławy jeszcze artyzmem, czułem się bardzo nieśmiały i bałem się, aby mię na pierwszym kroku nie uderzono w czoło. Cóż ja byłem przy tych ludziach, którzy mieli pałace, lokajów, powozy i karety?
Ale raz zdarzyło się tak. Siedzieliśmy we troje w salonie na dole. Była zimowa noc. Na polu było od księżyca niebiesko i srebrzyście, wielka przestrzeń pustych pól i z boku las. Widziałem przez okno lisa, który wyszedł z lasu i stanął chwilę. Jadwiga przyniosła stare wino, wypiliśmy trochę. To wino i ta noc, ta wielka pustka śniegowa rozmarzyły mię. Marya siedziała obok mnie na kozetce, panna Strzeliska na fotelu. Mówiłem. Czułem się jakoś dziwnie nastrojony i czułem, że mówię nie tak, jak zawsze. Mówiłem im o mojem dzieciństwie, o mojej przeszłości, o moich robotach dawnych i projektach na przyszłość. Mówiłem wszystko: ile przeszedłem bied, ile klęsk. Opowiadałem im nakoniec o tem, jak raz w Monachium, wysiadając z tram-