Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/308

Ta strona została przepisana.
X.

Powróciwszy do miasta, dziwnych doznawał wrażeń. Przyjechał do mieszkania wieczorem. We wszystkich pokojach czuć było naftalinę. Służba, zmęczona pakowaniem, nawet pokłóciła się między sobą przy tej robocie. Pokój Niechludowa, wprawdzie był umeblowany jeszcze, ale pełen pak i kuferków, tak, że przejść było niepodobna. Postanowił przeto przenieść się nazajutrz do hotelu, poleciwszy gospodyni pakowanie dalsze, aby wszystko było gotowe na przyjazd siostry jego, która ostatecznie rozporządzi, co uczynić z pozostałemi ruchomościami.
Nazajutrz znalazł, niedaleko od więzienia, w pierwszym hotelu, parę nieco brudnych i skromnie urządzonych pokojów, a poleciwszy, żeby tam przeniesiono z domu potrzebne rzeczy, udał się do adwokata.
Powietrze było chłodne, jak zwykle po deszczach i burzach wiosennych. Niechludow zmarzł w letnim paltocie, więc przyśpieszał kroku, aby się ruchem rozgrzać. Idąc, porównywał to, co widział na wsi, z tem, co się oczom jego przedstawiało w mieście. Przechodząc koło sklepów z rybami, mięsem i gotową odzieżą, podziwiał rumianych i wypasionych sklepikarzy, dziwny stanowiących kontrast z mizerną i nędzną wiejską ludnością. Tak samo wypasieni byli dorożkarze, grubi w karku, potężni w barach i lędźwiach, z ogromnemi guzami w stanie. Tęgie chłopy i rozrosłe znajdowały się pomiędzy szwajcarami w czapkach z galonem, niby dragony wyglądały pokojówki w fartuszkach, a już nadewszystko tędzy dorożkarze I-ej klasy, z podgolonym karkiem, rozparci na kozłach, patrzący z lekceważeniem i pogardą na przechodniów.