Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/641

Ta strona została przepisana.

— Milordzie!... zaczął znowu ślepy kłaniając się.
— Czy już wszystko? przerwał markiz.
— Nie milordzie, jeszcze nie wszystko. Chciałem mówić o téj żydówce Zuzannie.
— O Zuzannie! powtórnie przerwał markiz, ale tą razą łagodnie i jakby to imię przyjemnie mu słuch załechtało.
Ślepy nie mógł powściągnąć na sobie uśmiechu, ale wnet zegnał go z twarzy, jakby odgadywał wyniosłe spojrzenie, które rzucił na niego Rio-Santo.
— Mów, rzekł ten ostatni, rzucając się utrudzony na sofę.
Tyrrel stojąc odezwał się:
— Ta młoda dziewczyna, milordzie, jest piękna, jak sam mogłeś widziéć i zupełnie właściwa do odgrywania roli, która jéj będzie powierzoną. Ale ona kocha, i obawiam się...
— I kogoż ona kocha? żywo zapytał markiz.
— Tego głupca Briana de Lancester, odpowiedział Tyrrel.
— Briana!... ah! to jeden z naszych podrzędnych, pomruknął markiz tak cicho, że Tyrrel nie słyszał... Cieszy mię, że ona kocha Briana de Lancester, sir Edwardzie.