Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Bazarow ciągle siedział nieruchomo.
— Eugenjuszu Wasiljicz, dlaczego tak uporczywie milczycie?
— Cóż wam powiem? Żadnego wogóle człowieka żałować nie warto, a mnie przedewszystkiem.
— Dlaczegoż to?
— Jestem człowiek pozytywny, mało interesujący. Nie umiem mówić.
— Domagacie się komplimentów, Eugenjuszu Wasiljicz.
— Nie mam tego zwyczaju. Alboż sami nie wiecie, że dla mnie jest nieprzystępna piękna strona życia, ta, którą wy tak wysoko cenicie?
Odincowa ścisnęła w zębach róg chustki do nosa.
— Myślcie sobie, co chcecie, — rzekła, — ale mnie będzie nudno po waszym odjeździe.
— Arkadjusz zostanie, — zrobił uwagę Bazarow.
Zlekka poruszyła ramionami.
— Będzie mi nudno, — powtórzyła.
— Doprawdy? W każdym razie niedługo to potrwa.
— Skąd takie przekonanie?
— Od was samych słyszałem, że nudzicie się tylko wtedy, kiedy zostanie naruszony wasz ład domowy. Urządziliście swoje życie tak prawidłowo, tak nieposzlakowanie, że nie macie czasu, ani na nudy, ani na tęsknotę... na żadne przykre uczucia.
— Twierdzicie zatem, że jestem nieposzlakowana... to jest, że prawidłowo urządziłam swoje życie?
— Ma się rozumieć! Oto np. za kilka minut wybije dziesiąta i z góry wiem już o tem, że mię stąd wypędzicie.
— Nie, nie wypędzę, Eugenjuszu Wasiljicz. Możecie pozostać. Otwórzcie to okno... jakoś mi duszno.