Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

tak dziecinnie — młodo, że Mikołaj Kirsanow nie wytrzymał i znowu go uściskał.
— Teraz już niedaleko, odezwał się potem, — jak tylko wjedziemy na tę górkę, to będzie dwór widać. Zaczniemy żyć wybornie, Arkasza; będziesz mi pomagał w gospodarstwie, jeśli cię to nie znudzi. Musimy teraz iść ręka w rękę i poznać się wzajemnie dobrze, nieprawdaż?
— Zapewne, — bąknął Arkadjusz: — ale co za prześliczny dzień dzisiaj!
— To na twój przyjazd, mój drogi. Tak, wiosna w pełnym blasku. A jednak ja się zgadzam z Puszkinem — pamiętasz w Oneginie:

Jak smętny dla mnie twój widok,

Wiosno, wiosno, poro miłości!

Jak...

— Arkadjuszu! — rozległ się z tarantasa głos Bazarowa: — przyślij mi zapałkę, nie mam czem zapalić fajki.
Mikołaj Piotrowicz zamilkł, a Arkadjusz, który zaczął już był słuchać go nie bez pewnego zdziwienia, ale też nie bez przyjemności, wydobył z kieszeni pośpiesznie srebrne pudełeczko z zapałkami i posłał je Bazarowi przez Piotra.
— Nie chcesz cygara? — zawołał powtórnie Bazarow.
— Dobrze, daj, — odpowiedział Arkadjusz.
Piotr wrócił nazad do kolaski i podał mu razem z zapałkami grube, ciemne cygaro, które Arkadjusz niezwłocznie zapalił, rozciągając wokoło siebie taką silną i ostrą woń tytoniu, że ojciec jego, który nigdy w życiu nie palił, odsuwał się z nosem mimowolnie, chociaż niepostrzeżenie, aby nie obrazić swojego syna.