Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda, prawda! — odzywał się na to ojciec Aleksy, — nie wiedząc, co odpowiedzieć i jakim sposobem uwolnić się od zachwyconego synem starca.
Jednego dnia chłopek z sąsiedniej wsi przywiózł do Wasila Iwanowicza swojego brata, chorego na tyfus. Leżąc skurczony na wiązce słomy, nieszczęśliwy już umierał; na jego ciele wystąpiły ciemne plamy i stracił oddawna przytomność. Wasil Iwanowicz wyraził żal z tego powodu, że nikt wcześniej nie pomyślał o wezwaniu lekarskiej pomocy, i dodał, że tu już niema ratunku. I w samej rzeczy, chłopek nie dowiózł brata do domu: chory umarł w drodze.
W trzy dni potem Bazarow wszedł do pokoju ojca i zapytał, czy niema u siebie kamienia do lapisowania.
— Mam; a co będziesz z nim robił?
— Rankę przypalę.
— Komu?
— Sobie.
— Jakto sobie? Skąd? Co to za ranka? Gdzie?
— Tu, na palcu. Wiesz, że jeździłem dzisiaj do tej wsi, z którejto przywozili chorego na tyfus. Zabierano się tam, nie wiem dlaczego, do sekcji, a już dawno nie robiłem tego.
— No więc?
— Więc poprosiłem fizyka z powiatu o pozwolenie i... i skaleczyłem się w palec.
Wasil Iwanowicz zbladł jak trup i nie mówiąc ani słowa, wpadł do swojego gabinetu, skąd natychmiast wybiegł z kawałkiem lapisu w ręce. Bazarow chciał go wziąć z sobą i wyjść.
— Na Boga! — odezwał się ojciec, — pozwól, że ci to sam zrobię.