Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/16

Ta strona została przepisana.

nie z obłogami napuszczonemi smolą, co zdawało się wskazywać; iż pomimo święta nie miał zamiaru iść do kościoła. Grube jego trzewiki z niewyprawnej skóry, podkute wielkiemi gwoździami, pozostawiały na śniegu ślady podobniejsze raczej do wycisku więziennego zamka niż stopy ludzkiej. Kobieta zaś widocznie była w odświętnem ubraniu; miała na sobie przestronne czarne jedwabne podwatowane okrycie, z pod którego bardzo wdzięcznie wyglądała suknia z irlandzkiej popeliny w białe z różowemi pasy; i gdyby nie czerwone pończochy, możnaby ją było wziąść za Paryżankę. Szła lekko, swobodnie, i krokiem pokazującym widocznie, że go nic jeszcze w życiu nie trudziło i z którego łatwo było odgadnąć młodą dziewczynę. Miała ona ten przelotny wdzięk ruchów, który cechuje najdelikatniejszy okres przejściowy wieku młodzieńczego, dwa brzaski zmieszane pospołu: początek kobiety i koniec dziecka. Mężczyzna nie zwracał na nią uwagi.
Wtem koło gromadki zielonych dębów stojących w rogu grzędy pod warzywo używanej, w miejscu nazwanem Niskie Domy, kobieta obejrzała się, a więc i mężczyzna spojrzał na nią. Stanęła, zdawała się patrzeć na niego przez chwilę, potem schyliła się, a mężczyźnie się zdawało, że ona pisze coś palcem na śniegu. Kobieta wyprostowała się i poszła dalej szybszym krokiem, jeszcze raz odwróciła się, już uśmiechnięta, i puściwszy się ścieżką na lewo, znikła pomiędzy dwoma płotami drożyny wiodącej do zamku Liere. Za owem powtórnem jej obejrzeniem się mężczyzna poznał w niej Deruchettę, zachwycającą dziewczynę z tamtych stron.
Mężczyzna nie uczuł potrzeby przyspieszenia kroku; i bez tego w kilka chwil potem znalazł się przy dębowym gaiku, obok grzędy warzywnej. Nie myślał