Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/453

Ta strona została przepisana.

Wrócił do maszyny i dotykał jej. Wsunął głowę do kotła i ukląkł, by lepiej rozpatrzyć się w jego wnętrzu.
Włożył do pieca latarkę, której światło rozjaśniło cały mechanizm, sprawiając łudzące wrażenie zapalonej maszyny.
Potem rozśmiał się w głos, wyprostował i wciąż patrząc na maszynę, wyciągnął rękę do komina i zawołał: Ratujcie, na pomoc!
Dzwon portowy był na wybrzeżu o kilka kroków od domu; pobiegł tam, chwycił za łańcuch i zaczął gwałtownie dzwonić.

II.
Jeszcze dzwon portowy.

Gilliatt wistocie, po przeprawie bez przypadku, ale powolnej z powodu ciężkiego ładunku krypy, przy był do St. Sampson, gdy noc zapadła, między godziną dziewiątą i dziesiątą.
Gilliatt wyrachował godzinę. Przypływ morza się zaczął. Księżyc świecił, była woda; można więc było zawinąć do portu.
W porcie wszystko spało. Kilka okrętów stało na kotwicach, ze sznurami na rejach, bez latarni. W głębi dostrzegałeś na warsztatach kilka łodzi, przeznaczonych do naprawy. Grube tułowia bez masztów, podziurawione, ze sterczącemi listwami, dość podobne do zdechłych chrząszczów, leżących na grzbiecie z nogami do góry.
Gilliatt, wpłynąwszy do zatoczki, przypatrzył się portowi i nadbrzeżu. Nigdzie nie było światła, ani w