Strona:PL Verne - Czarne Indye.pdf/164

Ta strona została przepisana.
— 156 —

— Ciągle ta myśl?
— Nieustannie!
— Ależ mój kochany! — rzekł Jakób, wzruszając ramionami — gdybyś tak, jak ja zło­żył wszystko na rachunek chochlików kopalni, miałbyś umysł spokojniejszy!
— Wiesz dobrze o tem Jakóbie, że chochliki istnieją tylko w twojej wyobraźni, i że od chwili rozpoczęcia robót w Nowej Aberfoyle, nie widziano już ani jednego.
— Niech i tak będzie! Ale jeżeli chochliki się nie pokazują, to zdaje mi się, że i te istoty, którym ty istnienia nie odmawiasz, również gdzieś znikły.
— Odnajdę je, Jakóbie!
— Ej Henryku! Henryku! duchy Nowej Aberfoyle nie tak łatwo ująć się dadzą!
— Odnajdę jednakże te twoje duchy — powtórzył Henryk, głosem stanowczym i energicznym.
— Pragniesz je ukarać?...
— Ukarać i nagrodzić, Jakóbie. Nie zapominajmy, że gdy jedna ręka nas więziła w tej galeryi, druga nas wybawiła! Ja o tem pamiętam zawsze.
— Ależ Henryku! Skądżeż pewność, że te dwie ręce do jednej nie należą osoby.
— Skądże tobie taka myśl przyszła do głowy?