Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/32

Ta strona została przepisana.

lébce, bez chrztu i miana konać już miały. W swobodzie i weselu pełnego poczucia swéj nieomylności, rozkazują niebiosom i ziemi, aniołom i szatanom, gwiazdom i płazom. Ze źdźbła jednego, z jednéj świętojańskiéj błyskotki, z jednéj iskierki, z chwilki jednéj wynoszą na jaśnie żywota, lądy, kraje, państwa, dzieje, ludy, wieki, pokolenia. Ale źdźbło to żywém być musi. Inaczéj, z zal-że się już Boże nareszcie twym męczarniom, o biedny nasz poeto, biedny muzyku, biedny malarzu! Jak te błyskawicy i gromy w chmurach, z których kropla ożywcza spaść nie może na suchą ziemię, tak i twe natchnienia przemkną nad pustyniami ludzkich tęsknot i nadziei. Zginie marnie wielkie i szlachetne serce, a klechdy ani jednéj przyszłości nie przybędzie. Kartka tylko może zaczerniona, zapylone płótno i ztoczony pulpit.
Pulpit, płótno i kartka. W tych więc naszych baśniach gminnych byłożby coś jeszcze nad to? W tych okrzepłych, pół skamieniałych a jednak wciąż na świat żywemi oczyma patrzących kropelkach krwi i łez, któremi przeszłość naszego plemienia znaczyła, długi szlak swego ku nam pochodu, czyliżby się chowało coś więcéj jeszcze nad dźwięk słowa, grę kolorów i modlitwę tonów?
Nie wróci, nic już nie wróci z tego, co raz swoje odbyło. Przeminie oziębłe owe zniechęcenie, omdlała owa obojętność na rzeczy, tak niegdyś uczuciu naszemu drogie. Wszakże-ż, od, czasu do czasu, przybywa tam jeszcze jeden to drugi przyczynek do zbiorów przez Was, jak świadczy niemylnie J. I. Kraszewski, zapoczątkowanych przed laty. Dowód, że „kopalnia“ dotąd wyczerpaną nie została. W zapałach naszych ruda ta, co prawda, już się nie przetapia ani na złoto poezyi, ani na srebro filozofii ojczystéj, ani téż... ach, jakże mi, ojcze, pierś lodem zapłynęła nagle... ani téż na miedź bodaj, do dachów mających pokrywać przyszły gmach naszéj „socyologii“... Lecz wina na kim-że ciąży? czy na przedmiocie? — Tylko na naszéj wyobraźni, tylko na naszéj wrażliwości. Nie odłączna to bowiem ułomność każdego szybko — i daleko-widztwa, że nie umié z czém inném wiązać pierwszych przedświtów idei, jedno z ostatniemi onéj brzaskami. Wschód wciąż dlań graniczy tuż zaraz z wieczorem, bez dnia roboczéj realizacyi. Dojrzéć, w prostym czy proroczym sensie, znaczy u niego, od niepamiętnéj już daty, tyle co wiedzieć, wiedziéć to samo co módz, a módz to więcéj już może niż miéć. Ztąd gdy po pierwszym momencie zachwytnego przelotu myśli z krańca na kraniec spotyka się w momencie drugim z zawadą nie usuniętą lub próżnią nie zapełnioną, gotów wnet ręce skrzyżować bezwładnie, i zjawisko najrzeczywistsze uważać za mamidło, w malignie powstałe, w mgłach rozwiane...
Ale Wy, kochany nasz, panie Kazimierzu, co śród tych świętych uniesień i śród tych ludzkich słabostek, od pół wicka idziecie widną drogą pracy. Wy światłem wiary i światłem nauki to wiecie, co ja przeczuwam ciemno, zamętnie, ponuro.
Niech-że więc i to jest końcowe me do Was słowo — niech-że poto-