Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/275

Ta strona została przepisana.

sto nieszczęsnych winowajców tracą, to im głowę ścinają, to kołem łamią, to palą na płonącym stosie, a już najczęściej wieszają; za proste złodziejstwo, kiedy się go kto po raz drugi albo trzeci dopuści, już według tego srogiego prawa śmiercią tam karają niebogę. A takie prawo, widzi mi się, bardzo jest okrutne i nieludzkie, i przeciw miłosierdziu Bożemu — jakoż znać zaraz, że to nie polskie prawo jest, tylko z Niemiec przyszło, bo my, Polacy, takiej srogości z przyrodzenia własnego nie mamy.
— Co tam jest dalej na tym testamencie? — pyta mnie Opanas, kiedy już stanęliśmy pod szubienicą.
— Jest taki znak, co jak sierp wygląda — odpowiem ukazując deskę.
— Tedy już mi świta w głowie, co Woroba na myśli miał. Widzicie to ściernisko, tamtędy pójdziemy, bo sierp, to pewnie pole znaczy. A co jest po tym sierpie?
— Siekiera — rzekę.
— Jużem teraz w domu! — zawołał Opanas. — Ten twój Woroba niegłupi był; pisać nie umiał, a przecie dobrze napisał. — Oto tam za polem jest las; a z czym się idzie do lasu?
— Z siekierą! — wyrwie się teraz Midopak i bardzo kontent po nas wszystkich spoglądnie, jakby coś bardzo trudnego odgadł.
— Ot, mudrahel! — mówi Opanas — jak on zaraz wszystko wie! Midopak, tobie senatorem w Warszawie być, sekretarzem królewskim, burmistrzem w Krakowie, takiś bystry człek; na Kozaka ciebie szkoda!