Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 052.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co tak dumasz? — spytała. — Abo mów co przecie, abo jak...
— Myślę, — odrzekł — że nie wiem, jako to bedzie z nami...
— Jako ma być?
— Bo ociec twój nie rad mnie widuje.
— Wiem ci ja o tym już oddawna... A ty go jeszcze napalasz do reszty.
— Co poradzę? Kie taka już natura we mnie. Ile razy przyjdzie jaka sprawa, to ja siebie nie widzę, nie dbam na nic...
— A potem żałujesz?
— Nie żałuję, bo niech będzie, co chce — ja sprawiedliwości nie opuszczę, aże do śmierci.
— To sie ze sprawiedliwością ożeń, a mnie dej spokój!
— Chciałabyś mnie ty, jakbych sie z nią rozwiódł? No, powiedz sama...
— E! Co ja ci mam gadać? Ty sam najlepiej wiesz, jak masz z ojcem postępować, coby cię przyjęli. Oni przecie nie są tacy, jak sie wydają. Ino im trza podchlebić...
— Podchlebiać nie umiem.
— To sie naucz! Myślisz, że ci sie to nie przyda, choćby i na potem?
— No, nie żartuj, lepiej mi powiedz, czy nie gadał co kiedy ociec na mnie...
— Ho, i nieraz jeszcze! Kogo nie radzi widzą, to wciąż bedą o nim gadać. Nie po imieniu