Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 081.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żonych polan, zastanowiła go i teraz, gdy stał, dumając, obrócony twarzą ku wschodowi.
Żywy odblask ozłocił stojącego, kładąc smugi różowe na ubiór jego pasterski, i ożywił brązowe oblicze, rzucając na nie krwawe odcienie, załamujące się ostremi linjami w jasne i ciemne płaszczyzny.
Głowa jego stała się podobną odzieniu czarnych jagniąt, kiedy wyjdą z kąpieli, a wełna ich od mroźnej wody powije się w pukle i długo świeci kropelkami nieobeschłej rosy; włosy bowiem, nienakryte, poskręcały się swobodnie w połyskujące stalą strączki, na których kołyszą się i błyszczą ogniem górskiego kryształu niestrzepane krople studziennej wody.
Stał w krwawym blasku wschodzącego słońca, jak młody bóg pasterski, stojący posągiem na polanie urocznej wśród drzewnej zieleni i osiwiałych poranną rosą traw.
Stał pełen swobody pierwotnej, a żyłami jego ciała szedł płomień życia gorącego, zapalając rozkwitłe siły i stusmrekową moc.
— Świecie mój, świecie! — powtarzał w koło, nie umiejąc wypowiedzieć słowami tych pieśni, co w sercu jego dzwoniły rozgłośnie na cześć złotego słońca, na chwałę świętej ziemi.
Nigdy nie czuł się tak pewnym, że naprawdę żyje, nigdy nie czuł w sercu swojem takiej świeżej mocy, jak w tej chwili porannej, kiedy