Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 134.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W mniemaniu swojem grzeszą strasznie i trapią się tym srodze.
Na szczęście dla nich suma się kończyła i procesja miała wyruszyć niezadługo.
Mali chłopcy i niedorostki, których bolało, że nic nie mogą widzieć, ani procesji, ani księży, ani odpustu, ino plecy stojących przed sobą, poczęli się wysuwać i pływać pomiędzy nogami, kierując się na domysł ku najbliższym drzewom, ku lipom i kasztanom, rozgałęzionym szeroko. Niejednego spotkało brzydkie słowo, niejeden ugrzązł i nie mógł się wydostać z ciżby, ale większość doparła swego. Wnet rozłożyste drzewa poczęły się chwiać, a konary trzeszczeć niepokojąco. Niejeden też, stojący pod kasztanem, począł cicho odmawiać: »Kto się w opiekę odda Panu swemu« z tą niedużą przemianą, że gdy przychodziło mówić: »W cieniu tych skrzydeł uleżysz bezpiecznie« każdy wolał powiedzieć wyraźniej: »W cieniu kasztanów ustoisz bezpiecznie«, i już był pewnym, nie bał się wypadku. Choć się zdarzały... Paru chłopców zleciało na głowy stojących w pobliżu, ino nie wiadomo, czy ci odmówili »Kto się w opiekę«, bo jak nie, to tych, którzy w opiekę oddali się Panu, spotkał oczywisty cud...
Szkoda, że ojców jezuitów nie było na tym odpuście; sprawdziliby naocznie i zapisali w księgach swoich dla większej chwały Bożej... a tak —