Strona:PL Wacław Potocki-Wojna chocimska 302.jpeg

Ta strona została przepisana.

Widząc blizko Osmana, już nie uciekali.
Lecz skoro z ogromnemi drzewy wyprowadzi,
Hetman w pole usarza, sam car nie poradzi,
Chociaż tylko stał w miejscu spokojnie, jak poty,
Ale ostre w pogaństwie strach czyniły groty.
Stoi Osman jak żóraw z wyciągnioną szyją
Na górze, niepewną się pusząc wiktoryją,
Nie każe swoim hodżdziom poprzestać pacierzy,
Aże będzie w lisowskim szańcu na wieczerzy,
Gdzie już działa i wielką część piechoty znaczy,
Boże uchowaj komu wspomnieć mu inaczéj!
A tymczasem parują naszy Turków śmiele,
W boku mając hetmana, ochotnika w czele;
Karbują miękkie grzbiety, a z każdéj się rany
Na suchą ziemię toczy struga krwie rumianéj.
A jeśli się też który na swoję pasiekę
Obejźry, co miał w grzbiet wziąć, to bierze w paszczekę.
Cały dzień Szemberk czekał, aż go samym mrokiem,
Pożądanym fortuna nasyci obrokiem.
Ten pod lasem na stronie szańc usypał mały,
Gdzie z trzomasty piechoty i ze dwiema działy
Przypadł, i tak nieznacznie, choć imo oń biegły
Nieraz tureckie ufy, wzdy go nie postrzegły.
I on też trwał tak długo, choć więcéj niż po stu
Pogaństwa przyjeżdżało do onego chróstu,
Zwłaszcza kiedy ich naszy z potrzeby poparli,
Za pusty szańc on mając, tam czoła przetarli
I koniom podbieganym i sobie; toż kiedy
Powszechnie uciekali, między ich czeredy,
Jako leżał na brzuchu, słowo tylko rzecze:
Lecą z naładowanych dział gęste kartecze,
Wychyli się piechota i od lica razem
Da ognia, padnie jak wiąz pogaństwo obłazem.
Pięć Rzeczyckich rodzonych było tam z nim braci,
Jerzy, Jędrzéj, Mikołaj, Jan, Stanisław, a ci
Gdzie się tylko podała okazya sławie,
Żadnéj nie opuszczając, i w dzisiejszéj wrzawie
Wszyscy byli przytomni, wszyscy po starszemu,
Z długich fuzyj pogaństwu zapamiętałemu
Dają ognia, w największym rachując to zysku,
Im więcéj pogan lęże na pobojowisku.
Nikt tam darmo nie strzelił, a z onéj kwatery
Szemberkowéj przyszło im strzelić razów cztery;