Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 015.jpeg

Ta strona została skorygowana.

— Ty tak pracujesz! — zawołał znowu.
— Ma się rozumieć, to jedyny sposób, żeby cośkolwiek zrobić.
— January! — pochwycił gorąco Ignaś — ja się z tobą nie równam, ja podziwiam cię tylko; mnie potrzeba, widzisz, trochę słońca, trochę szczęścia, trochę miłości; jabym nie wytrwał tak, jak ty, w abstrakcyjnych sferach.
— O, ty jesteś dziecko prawdziwe — odparł wpół pogardliwie, wpół pobłażająco January.
— Ja także nie próżnowałem dzisiaj — wtrącił z pewną nieśmiałością Ignaś.
— No i cóżeś ty tam napisał?
— Skończyłem moją rozprawę.
— Rozprawę? o czemże to?
— Jakto! nie pamiętasz, rozprawę o dzisiejszej poezyi...
— A! tak, o dzisiejszej poezyi; przypominam coś sobie, mówiłeś mi o niej.
— Mówiłem nieraz; skończyłem ją właśnie... gdybyś miał czas, chciałbym ci przeczytać...
— I owszem, i owszem, tylko wiesz, że jestem surowym krytykiem.
— Ty masz prawo nim być — zawołał Ignaś z zapałem, — któż z nas tobie dorówna?!
January nie przerywał mu wcale, a nawet nie zwracał uwagi wielkiej na ten admiracyjny wykrzyknik, uważał widać szczere hołdy Ignasia za rzecz zwyczajną, a przynajmniej za rzecz należną sobie.
— Trzeba pracować — odparł tylko, machając w takt laską, trzymaną w ręku, suchym, urywanym ruchem — trzeba pracować... i nie nabijać sobie głowy niepotrzebnemi rzeczami.