Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 063.jpeg

Ta strona została skorygowana.

— Cóż się miało dziać?... nie działo się nic wcale, nic bynajmniej. Czy myślałeś przypadkiem, żem się utopił? albo że mię ziemia połknęła?
Wzruszył ramionami z widocznemi oznakami złego humoru i zaczął wołać o obiad.
— Wczoraj i dziś — wtrącił Ignaś nieśmiało — zachodziłem do ciebie... nie mogłem się dodzwonić.
— Musiałem być zajęty.
— Gdybyś się był choć odezwał.
— Nie wiedziałem, że to ty; a zresztą przecież i bezemnie trafiłeś tutaj. Nie cierpię przeszkadzać drugim, nie cierpię też, by mi przeszkadzano.
— Dotąd nie przeszkadzałem ci nigdy, — wyrzekł pokornie Ignaś.
Ta pokora rozbroiła trochę Januarego.
— Nie uważałem nawet, że ktoś dzwonił; a wreszcie, nie stało się nic strasznego; jutro nie będę tak zaabsorbowany. Ale cóż, czy tego obiadu nie dadzą?
Zwracał się gniewnie do służby. Troskliwość, jakiej był przedmiotem, zamiast rozczulać, niecierpliwiła go widocznie. Spostrzegłszy to, obecni rozeszli się po jednemu, rozumiejąc, że nic nie skorzystają dzisiaj z jego obecności. Ignaś jeden pozostał.
Przez czas jakiś January jadł w milczeniu i nie zważał bynajmniej na towarzysza, który przyglądał mu się z serdeczną troskliwością, usiłując odgadnąć powód zmiany nawyknień i złego humoru, objawiającego się w nim tak widocznie.
Dopiero skończywszy obiad, January raczył podnieść wzrok na Ignasia.
— No! i cóż przez ten czas zaszło nowego?
— Podobno „Hasło“ szukało cię na wszystkie strony.