Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 097.jpeg

Ta strona została skorygowana.

To też łatwo zrozumieć, że po odwiedzinach Januarego Emil urósł przynajmniej na parę cali. Wprawdzie January nic mu nie powiedział, ale to bynajmniej nie przeszkadzało mu postępować, jak gdyby pomiędzy nimi nie było tajemnicy żadnej. Od czegóż była bujna wyobraźnia i ten talent upiększania i przetwarzania przedmiotów, będący właściwością i literackiem nawyknieniem tylu fejletonistów?
Stosownie więc do okoliczności, przybrał wyraz pełny tajemniczości, i nawet strojowi swemu nadał pewne, jak sądził, tajemnicze piętno: zawiązał na szyi krawat niepewnego koloru, wziął w rękę laseczkę z popiersiem Sfinxa, wpiął w mankiety guziczki z tajemniczemi arabskiemi literami i, przystrojony w ten sposób, kroczył po ulicach, oglądając się z wyraźną bacznością, jak gdyby pragnął wlać przekonanie w przechodniów, że nie jest wcale zwyczajnym śmiertelnikiem, lecz przeciwnie, piastuje w łonie swem coś, co wprawiłoby w zdumienie wszystkich, gdyby tylko zechciał przemówić. Ale on nie przemówi, nie; jest nadto szlachetnym, nadto poświęconym, a nadewszystko — nadto dyskretnym.
Pomimo jednak szlachetności, poświęcenia i dyskrecyi, Emil, skoro tylko spotkał kogo znajomego, a znał świat cały, — zatrzymywał się i tak znacząco poruszał brwiami, spoglądał w sposób tak koniecznie zatrzymujący uwagę, iż niechybnie odbierał zapytanie:
— Cóż się to stało?
Wówczas Emil, udając bardzo zmieszanego, badał, czemu rzucają mu podobne pytanie? Co widzą w nim nadzwyczajnego? aż wreszcie, jakby zniewolony coraz natarczywszemi pytaniami, przed któremi bronił się z umysłu niezręcznie, odpowiadał z wrastającą tajemniczością:
— Nic, nic, tylko widziałem dzisiaj kogoś!...