Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 111.jpeg

Ta strona została skorygowana.

przypominać sobie rozmaite drobne okoliczności dni ostatnich. I pewność jego się zachwiała.
— Ha! — szepnął ze szczerością sobie właściwą — któż to odgadnie?...
Myśl ta jednak przejęła go smutkiem i niepokojem. Bolesno mu było być wykluczonym z najserdeczniejszego koła myśli Januarego; lękał się wrażliwości, absolutyzmu i nieoględności jego; lękał się o jego szczęście i talent. Nie wiedział, jaka owieje go atmosfera? która z obiegających baśni najbliższą była prawdy? ale, raz popchnięty na trop, uwierzył, iż baśnie te snuć się musiały na tle jakiejbądź rzeczywistości. January był zmienny, January przebywał duchowe kryzys, — o tem przynajmniej wątpić nie mógł.
Zresztą nie przyszło mu na myśl walczyć o jego ufność z Emilem, lub dopominać się tej cząstki duchowej, na którą sądził, że ma prawo rachować. Pragnął tylko widzieć tego Emila, zapytać go... dowiedzieć się czegoś.
Z tą myślą opuścił czemprędzej literacką cukiernię.
Jednak widzieć fejletonistę o pewnych godzinach było bardzo trudno. Mieszkanie jego wiekuiście było zamknięte, a nawet mało kto znał jego adres. Bywał rano w kilku redakcyach. Obiadował w restauracyi i pił kawę w cukierni, w której zbierali się jego dobrzy znajomi; w te miejsca zazwyczaj adresowano do niego korespondencye, tam załatwiał interesa, przynosił artykuły lub odbierał za nie pieniądze. Resztę czasu ulatniał się. A gdy kto niedyskretny spytał o użytek tej lub owej godziny, uśmiechał się wesoło i pokręcał jedwabniste wąsiki.
Ignaś więc wyszedł po to raczej, by oddalić się od całego towarzystwa, które drażniło go w tej chwili, niż w nadziei spotkania Emila. Ponieważ zbliżał się wieczór, przeszedł się raz i drugi Nowym Światem ku Alejom i za-