Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 116.jpeg

Ta strona została skorygowana.

stotą — i zdaje mi się, że znam ją lepiej, niżeli tysiące ludzi, z którymi zamieniłem miliony słów.
Było to arcy naiwne wyznanie; wyznanie, godne poetycznego studenta, rozmiłowanego w pierwszym ładnym buziaku, jaki mu zabłysnął w przeciwległem oknie.
W każdej innej chwili, wobec każdego innego człowieka, Ignaś sam, jakkolwiek zakochany w pannie Jadwidze, byłby rozśmiał się głośno, szczególniej też, gdyby przypomniał sobie ową gwałtowną filipikę przeciw kobiecie dzisiejszej, jaką wypowiedział January, nie dawniej, jak dni temu kilka. Teraz jednak zawołał tylko:
— I to wszystko!... I ty ją kochasz?
— Ja nie wiem, czy ją kocham; wiem tylko, jakie wrażenie na mnie robi: czytam w jej twarzy, w jej spojrzeniu, odbicie wszystkich uczuć, jakie są we mnie; dostrzegam pod powagą wyrazu ukryte płomienie i burze, wstrząsające tą posągową istotę. Jest to coś nakształt ciszy morza wobec wulkanicznego wybuchu, którego odblaski drżą, odbite w błękitnej fali, tem cudniejsze, że mieszają się ze spokojem, że łączą w sobie dwie najsprzeczniejsze i najwyższe ponęty życia: burzę i ciszę. Wściekłe ognie buchają chwilami z roztwartej czeluści, a chłodna fala spowija je, otula i moruje zaledwie dostrzegalnem drżeniem ich obraz w łonie swojem. Dlaczegoż fala drży pod odbłyskiem płomienia? Czy siła namiętności unosi wszelkie refleksyjne pierwiastki, czy też pierwiastki te wyrywają się z jej gwałtownego uścisku? To walka, walka dwóch wrogich potęg, walka na śmierć i życie. Walka, najcudniejszy wyraz rozkipiałego życia. Ale prędzej, czy później, burza zwyciężyć musi: wulkan rozkołysze łożysko morza, ogień i fala zawrzą w szalonym uścisku...
— Ty marzysz, January! — przerwał Ignaś.