Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 167.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jakby błagał ją jeszcze o słowo jedno, o słowo nadziei lub przebaczenia, któremby mógł żyć do jutra, zanim będzie niepodobieństwem je wypowiedzieć.
Zatrzymała się, odwróciła głowę, i rzuciła mu tak wymowne spojrzenie, iż odpowiedział na nie słowami:
— Ty sama widzisz, że tak dłużej być nie może.
Przeszła bez odpowiedzi, cicha jak sen, tylko w sercu jej zadrgały i znalazły odbicie wyrazy:
— Tak dłużej być nie może.

∗             ∗

Wracając do siebie, January spotkał na schodach Ignasia.
— Już trzeci raz jestem u ciebie, otwieraj prędko.
Na schodach paliła się omdlewającem światłem lampka, — inaczej Ignaś byłby zauważył zmianę rysów przyjaciela.
Ale January nie spieszył się z otwarciem drzwi; machinalnym ruchem wyjął klucz z kieszeni i przybliżył go do zamka, nie mogąc natrafić drżącą ręką na miejsce właściwe.
— Czy to koniecznie dzisiaj? — spytał wreszcie.
— Naturalnie; biegam za tobą od dwóch godzin; wszędzie byłem, gdziem się spodziewał ciebie zastać: w redakcyi, u ciebie, na czarnej kawie, znowu u ciebie, — nigdzie cię nie widziano. Wystaw sobie: w «Haśle“ czysta napaść na „Gazetę Poranną“, a przytem Emil nie wykończył na jutro fejletonu, Konrad się spóźnia z artykułem wstępnym... a tu już czas składać.
Mówił to wszytko jednym tchem, gospodarując w pokoju, zapalając lampkę.