Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 055.jpeg

Ta strona została skorygowana.

trza, a tumany mgły, opadające nad rzeką, niby zasłona tajemnicza, zdawały mi się zakrywać jakiś świat nieznanych czarów i zachwytów, szukany wiecznie, a tak blizki.
Rozmarzony, zapomniałem o własnéj swéj istocie. Lata ubiegłe wydawały mi się snem tylko, i znów, jak w poranku życia, jak w kwiecie młodości, gotów byłem sięgać po tę miarę szczęścia, w którą przestać wierzyć starałem się daremnie. Życie moje serdeczne było tak mdłe i biédne, żem gotów był uwierzyć, iż tak samo jak przed trzydziestu laty, zacząć je mogę nanowo. Żadna siła nie zużyła się we mnie; z bogactw serca i ducha nie straciłem nic dotąd. Ubieżona droga nie wyczerpała mnie; zdawało mi się żem spał dotąd, żem nie żył. Puszczałem wodze marzeniom i gotów byłem uwierzyć, że postać moja miała zawsze smukłość i wdzięk lat dwudziestu, że włosy moje w bujnych zwojach ocieniały białe czoło, że twarz moja była bez zmarszczek, a głowa bez szronu.
Długo tak pozostałem, nie pytałem siebie nawet, czy byłem pod wpływem majowego poranku, czy téj kobiéty, któréj sama obecność wywiérała na mnie tak niepojęte wrażenie — gdy nagle zerwała się nić marzeń moich, bo ona powstała i zwolna, wołana przez dzieci, skierowała się w głąb parku. Wówczas, jakby pociągnięty niewidzialną siłą, ja