Strona:PL Waleria Marrené-Walka 013.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mał się na chwilę, zmęczony tą prostą czynnością; czy też myślą co nim kierowała. Oczy jego stały słupem, zdawał się tracić pamięć, wolę, siłę; podniósł rękę do czoła zlanego zimnym potem; widząc ten ruch, nie można było omylić się na znaczeniu tych przygotowań. Rewolwer cały z kości słoniowej i błyszczcącej stali, mały, zgrabny wytworny, wyglądał więcej na klejnot kobiecy niż na zabójcze narzędzie, a przecież oczy nieszczęśliwego, odwracały się od tego eleganckiego przedmiotu z rodzajem przerażenia; widocznie jeśli się miał zabić, wiodła go do tego czynu nie rozpacz, ale konieczność. Straszliwy dramat rozgrywał się w tych czterech ścianach, w duchu tego jednego człowieka, który był zarazem winowajcą, sędzią, skazanym i katem. Nie miał on nawet tej tchórzliwej odwagi, zakończenia jednem pociągnięciem cyngla męki życia, serce jego biło tak gwałtownie, że tętna ogłuszały go prawie; wziął rewolwer i próbował go sobie przyłożyć do czoła. Ale zaledwie poczuł zimne dotknięcie stali, odrzucił go gwałtownym, nerwowym ruchem i stanął o kilka kroków, drżąc całem ciałem. To co chciał uczynić, było nad jego siły; z rodzajem wściekłości załamał ręce aż stawy zatrzeszczały. Był on wyraźnie w jednej z tych chwil życia, w których nie widzi się nigdzie ratunku, nigdzie wyjścia z jakiegoś strasznego położenia i rzuca się na broń morderczą, jak do jedynej zbawczej przystani; nie był to przesyt, znużenie bytu, omylona wiara serca, lub inna moralna przyczyna co podawała mu rewolwer w rękę, nie było to chłodne postanowienie sceptyka, co zerwał niepowrotnie ze światem żyjących, ale raczej jakaś chęć ukrycia się przed odpowiedzialnością, jakaś ucieczka w niedostępne przestworza. Samobójstwo, jakie miał spełnić, nie było logicznym wynikiem życia, ale raczej jednej chwili życia, jakiejś omyłki lub fałszywego kroku; dla tego budziło w nim ten wstręt nieprzezwyciężony. Żal mu było tego co porzucał, tysiące więzów krępowały go do ziemi, fizyczna jego isto-