Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

znany z biegiem interesów materjalnych, miałem jednak jakieś wyobrażenie, że majątek każden wymagał dopełnienia pewnych formalności; dla tego wskazałem miejsce gościowi memu z pewną wdzięcznością, że przy suchych formach prawnych potrafił zostać i pokazać mi się człowiekiem.
Prawnik usiadł, a ja czekałem w milczeniu aż mnie sam objaśni o powodach przyjścia swego. Widocznie jednak przychodziło mu z trudnością rozpocząć rozmowę, bo przez czas jakiś spoglądał po kolei na mnie i na portret ojca wiszący na ścianie, jak gdyby badał twarz moją i twarz zmarłego.
— Przebacz mi pan — rzekł w końcu niepewnym głosem, jakby zdziwiony żem go przyjmował milczeniem, i nie domyślał się z czem przyszedł do mnie; — przebacz mi pan, jeżeli poważę się uczynić kilka niezbędnych zapytań.
— Mów pan — odparłem.
— Przysłany tutaj jestem od hrabiego Feliksa — mówił dalej powolnie, wyraźnie badając wrażenia jakie słowa jego czyniły na mnie — ale wrażeniem jedynem było zdziwienie. Badania zdawały mi się nie na czasie, nie w miejscu; jednakże słuchałem dalej w milczeniu.
— Czy pan byłeś przytomnym ostatnim chwilom ojca?