Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

Życie nie ziściło żadnych marzeń Amelji. Młodość jej przeszła i zwiędła wśród lodowatych światowych stosunków, wśród rodziny chłodnej, szyderczej i niesprawiedliwej. Poświęcono ją dla blasku imienia, dla widoków nienawistnego brata. A za to poświęcenie nic nie dano jej w zamian: ni serdecznego słowa, ni zachęty, ni współczucia żadnego. Wśród rodziny własnej była obcą.
W dawnych latach, kilku ludzi jej świata i położenia, choć dużo starszych od niej wiekiem, pokusiło się o jej rękę: dla czegoż ich odrzuciła? Młoda i piękna, czuła się w prawie żądać czegoś więcej niż zimnego, konwenansowego małżeństwa; bo może w głębi jej serca została pamięć nadto żywa głębokich spojrzeń, namiętnych słów pierwszej miłości, którą tak gwałtownie przerwała rodzinna katastrofa Kiljana. A przecież ona sama dla niego była nieubłaganą. Nie okazała mu w ostatniem widzeniu się z nim ani żalu, ani współczucia. Czy go nie było jednak w głębi jej serca? — nie wiedziała sama. Z pewnością nie przeszło przez jej myśl nawet dzielić z nim ubóstwo i pracę; ale czyż nie miała tajemnej nadziei, że serce jej drugi raz podobnie uderzy, że spotka podobnego jemu wśród świata do którego przyrosła? Czy winną była temu, że nie zdołała rozwikłać samej siebie? Czy wskazano jej jakąbądź prawdę życia? Czy nauczono ją czuć i myśleć? Czy jakiekolwiek zdrowe pojęcie przecisnęło