Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

Rano dnia tego, w którym go ujrzeć miała stojącego przy ołtarzu z Cecylją, zwyczajem swoim pojechała do kościoła; serce jej, przesycone próżnią życia jakie wiodła, pragnęło rozgrzać się wiarą. Wprawdzie kościół Śgo Jana położony wśród starej dzielnicy miasta, nie był kościołem protegowanym przez arystokratyczne pobożnisie wielkiego świata; zbyt często tam ocierać się mogły o ubogą rzemieślniczą odzież. Ale Amelja miała swe ekscentryczności, i lubiła modlić się samotna wśród gotyckich naw katedry. Łuki strzelistych sklepień, światło przyćmione kolorowemi szybami — harmonizowało z jej usposobieniem; więc na przekor modzie, czasami w dzień powszedni ważyła się rano przestąpić progi plebejuszowskiej świątyni. Już wysłuchawszy mszy wychodzić miała, gdy ujrzała przygotowania do ślubu. W naszem społeczeństwie, w którem istność kobiety zamyka się li tylko w miłości i rodzinie, ślub każdy obudza mimowolne zajęcie; ale dla starej panny wydziedziczonej ze swej cząstki życia, dla której prawdopodobnie chwila ta nie nadejdzie nigdy, ciekawość mięsza się z palącym żalem, z nieujętą zazdrością. Więc chociaż to był tylko ślub plebejuszowski, Amelja zatrzymała się widząc orszak weselny wchodzący w progi kościelne. Spojrzała niby obojętnie z góry na nowożeńców; ale spojrzawszy zbladła gwałtownie i ukryła się w ławce. Lękała się by jej Kiljan nie poznał. Obawa ta