Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

— To musi być chorą — wyrzekł ojciec stanowczo; zresztą skoro nie chce zrozumieć obowiązków rodzinnych i towarzyskich, postąp stosownie, wymów ją migreną.
Ale hrabina wzruszyła ramionami. Zanadto znała świat by nie wiedzieć, że wszystkie lekkie, przemijające cierpienia, przestały służyć za wymówkę, i zamieniły się w pewien rodzaj znaków towarzyskich; że w świecie, tak jak i w dyplomacji, każda choroba ma swoją przyczynę, a od spełnienia niektórych towarzyskich powinności, śmierć jedna uwolnić może. Więc pierwszy raz może w życiu zwątpiła o nieomylności męża. Przyznać też trzeba, że wkrótce sam hrabia uznał niestosowność swojej rady, i po namyśle zrozumiawszy doniosłość tego domowego buntu, zapytał.
— Co Amelja robiła? z kim się widziała? — wszak wyjeżdżała dziś rano?
— Była w kościele tylko — rzekła hrabina.
Ale hrabia nie poprzestał na tej odpowiedzi; zadzwonił, i kazał wezwać córkę.
Po tym rozkazie ojciec i matka nie zamienili słowa między sobą, i czekali w milczeniu ukazania się winnej. Po chwili weszła Amelja. Ale na widok surowych twarzy rodziców opuścił ją wyraz znękania; podniosła na nich wzrok błyszczący, ale nie mówiła nic, tylko blade jej usta drgały wzruszeniem.