Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabia odetchnął głęboko; bądź jak bądź, męka jego do jutra tylko trwać miała.
— I jakąż masz nadzieję doktorze — zapytał z przyzwoitości.
Lekarz zamyślił się.
— Trudno tu coś przewidzieć — rzekł w końcu; ta choroba ma jakąś moralną przyczynę, którą próżno silę się odgadnąć.
Tych słów nie spodziewał się Horecki. Wszyscy zazwyczaj unikali starannie wszystkiego co mogło mu sprawić przykrość. Żółta twarz jego nabrała trupiej barwy.
— Kiljanie — wyszeptała znów Amelja.
— To imię — pochwycił doktór — powracające bezustannie wśród majaczeń maligny, zdradza jakąś myśl trapiącą, ukrytą, jakiś wyrzut sumienia. Czy pan hrabia niewie, gdzie znajduje się obecnie ten młody człowiek? czy panna Amelja nie widziała go w ostatnich czasach?
— Niewiem nic podobnego — odparł cierpko zagadniony; od czasu jak odrzucił dobrodziejstwa moje, zupełnie przestałem się nim zajmować, tembardziej, że jak to wiesz doktorze, okazał aż nadto w ostatnich chwilach mego brata, jak mało zasługiwał na świadczone mu łaski.
— To prawda — mruknął doktór. Jednakże...
Tu przerwała mu znów Amelja.
— Mój ojcze — mówiła błagalnie — oddaj mu ten