Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc upór twój trwa ciągle? — mówił Wilhelm napróżno chcąc ukryć gniew pod pozorem lekceważenia; głos jego drżał, oczy pałały. — Widzę że przyszedłem zawcześnie — powrócę później.
— Nigdy nie usłyszysz pan innego słowa — nigdy, nigdy!
— Jakiemże dzieckiem pozostałaś dotąd, panno Cecyljo, kiedy z taką pewnością wymawiasz ten wyraz: nigdy! zaręczasz za jutro; dla tego już samego wierzyć ci nie mogę.
Kobieta podniosła na niego wzrok promienny niezachwianem przekonaniem.
— Wszak dotąd nie zmieniłam się w niczem — rzekła tylko.
— Nie, ale prędzej lub później zmienić się musisz; ty wiesz, że ja się cofać nie umiem.
— Ani ja także, — odparła dziewczyna z dumą i powagą nieszczęścia — oszczędź pan sobie groźb próżnych. Cokolwiek spotkać mnie może, nie schylę głowy przed koniecznością, nie stanę się igraszką okoliczności. Oddal się pan, zapomnij o mnie — wówczas będę ci mogła przebaczyć.
— Zbyt piękną jesteś Cecyljo — przerwał jej Wilhelm z wybuchem — by można o tobie zapomnieć; wiesz o tem dobrze, wiesz, że choćbym nie chciał, kochać cię muszę. Władza twoja nademną jest nieograniczoną.
— Więc dobrze, daj mi pan tego dowód — odejdź.