Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

pomieszane z rzeczami służącemi do codziennego użytku. Jakiś nieład i dyzharmonja cechujące ludzi, którzy wyszli ze sfery ubóstwa, na których powszednia praca ciążyć przestała, a którzy w zamian nie zdobyli sobie ani pojęć ani nawyknień innych.
Mężczyzna był ponury, dziewczyna była smutna. Rysy pierwszego były brzydkie i pospolite; ona miała bardzo ładną twarzyczkę, bladą trochę i nacechowaną wyrazem pognębienia i niepokoju skrywanego starannie; bo ile razy wzrok mężczyzny padł na nią, oczy jej odwracały się szybko od okna w którem były utkwione, a białe paluszki przerzucały brudne karty francuskiego romansu, pochodzącego znać z przedmieściowej czytelni. Ubranie mężczyzny było to coś nieokreślonego pomiędzy wszystkiemi stanami; powierzchowność jego była zaniedbaną i wymuszoną zarazem, gdy przeciwnie dziewczyna ubrana i uczesana starannie, przedstawiała z nim dziwny kontrast. On miał wyraz przebiegłości bezczelnej, cechującej łotrów wszystkich klas społeczeństwa; pewno nie jednego oszukać i wyzyskać musiał. Ona miała bezmyślne i zaćmione oczy istot obdarzonych małym rozumem, w których życie nie wyrobiło własnowolności, i które loicznem prawem dla tego samego wyzyskiwanemi i oszukiwanemi być muszą.
Dotąd, wszystko pomiędzy tym dwojgiem ludzi było kontrastem; a jednak przypatrzywszy im się