Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/111

Ta strona została przepisana.

wierzyła, że jest winnym. Jakaż będzie jej radość kiedy ujrzy go zjawiającym się nagle.
Otworzył usta, aby zawołać na woźnicę:
— Ulica Saint-Dominique...
Słowa te jednak zamarły mu na ustach.
— Nie — rzekł — naprzód doktór Gilbert. Wdzięczność przedowszystkiem, przed miłością nawet!


X.

Woźnica powtórzył zapytanie.
Raul już miał odpowiedzieć:
— Na dworzec Północny...
Lecz rzuciwszy oczami na swoje ubranie, spostrzegł, że piętnaście dni przepędzonych w więzieniu, a szczególniej własne jego opuszczenie i niedbałość strasznie je zniszczyły.
Bieliznę miał na sobie grubą i pospolitą, kupioną w jakimś lichym sklepie przez zawiadowcę Conciergèrie.
Poczuwszy dreszcz wstydu, odrzekł woźnicy:
— Ulica Garancière.
— Na kurs, czy na godziny?
— Na godziny.
Woźnica zaciął konia.
W kwadrans potem stanął na miejscu.
Pan de Challins wysiadł z powozu i gwałtownie zadzwonił do bramy pałacu.
Bramę otworzył Berthaud, zadziwiony bardzo a nawet trochę zgorszony takiem pańskiem uderzeniem dzwonka.
Nie mógł jednakże powstrzymać okrzyku radości ujrzawszy Raula.
— Pan wicehrabia!... — zawołał.
I cofnął się zdumiony oczom swoim nie wierząc.
— Tak Berthaud, tak, to ja, wolny jak widzisz — rzekł młody człowiek. — Później wszystko ci wytłomaczę... gdzie jest Honoryusz?
— Leży w łóżku, panie wicehrabio.
— W łóżku, więc chory?
— Był chory, panie wicehrabio... oh! bardzo, bardzo chory... o mało co nam nie umarł...
— A teraz?
— Teraz jest lepiej... wiele lepiej... wyszedł już zupełnie z niebezpieczeństwa.
Raul szybko przeszedł dziedziniec, w stąpił na wschody peronu, i pobiegł do pokoju starego sługi.
Berthaud i Zuzanna ze łzami w oczach, postępowali za nim.
Honoryusz na łóżku utrzymywany w postawie siedzącej, za pomocą stosu poduszek, nie spał; zastanawiał się nad wypadkami zaszłemi w tak krótkim przeciągu czasu, a myśli te zachmurzały jego twarz pargaminową i okrytą zmarszczkami.
Na widok swego młodego pana wydał okrzyk radości i wyciągnął do niego ramiona.
Pnn de Challins rzucił się w jego objęcia.
— Wolny? Wolny!! szeptał poczciwy człowiek ze łzami w oczach.
— Tak, wolny mój stary przyjacielu.
— Ach! dzięki niebu, nigdym na chwilę nie wątpił! Wiedziałem dobrze, że pan wicehrabia jest niewinny.
— Niewątpliwie jestem niewinny, ale trzeba będzie jeszcze dowieść, i dowiodę... Teraz mam tylko kilka minut czasu przed sobą... Muszę się oddalić w pilnym interesie największej wagi. Dziś wieczór lub jutro powrócę do Paryża, i opowiem ci wszystko co zechcesz wiedzieć... Byłeś chory mój biedny Honoryuszu?
— Tak panie wice-hrabio, wiadomość o pańskiem aresztowaniu strasznym była dla mnie ciosem... padłem jak uderzony piorunem... Ach! byłem bardzo źle, zdawało się że nigdy nie przyjdę do siebie... Nakoniec pomimo wszystkiego, wydobyłem się, i te raz jestem spokojny, a ponieważ ujrzałem pana wicehrabiego... szybko wyzdrowieję.
— Spodziewam się mój przyjacielu... Nawet jestem tego pewny... No, ale teraz opuszczę cię na chwilę, pójdę zmienić ubranie.
— Ale pan wice-hrabia niedługo powróci?
— Dziś wieczór, lub jutro, jak ci mówiłem... Ach! jeszcze słowo... Czy nie przyszły do mnie jakie listy?
Honoryusz nie wiedział.
Zwrócił się do Berthaud obecnego podczas rozmowy i wzrokiem go zapytał.
Odźwierny odpowiedział:
— Żadnego nie było listu panie wice-hrabio.
Raul uczuł że mu się serce ściska.
Miał nadzieję znaleść parę słów od Genowefy. Czyżby i ona o nim zwątpiła? Pogarda, czyżby tak prędko zajęła miejsce miłości?
Pan de Challins uścisnął rękę rekonwalescenta i udał się do apartamentu jaki zajmował w pałacu.
Klucz był w zamku.
Na drzwiach dawały się widzieć ślady pieczęci, resztki czerwonego laku.
— Przypuszczali że tu znajdą dowody zbrodni której nie spełniłem!.. rzekł do siebie wice-hrabia.
Wszedłszy do pokoju, zmienił ubranie, zabrał pieniądze znajdujące się w jednej z szuflad biurka, wyszedł z pałacu, wsiadł do powozu oczekującego przed bramą i rzekł woźnicy:
— Na dworzec Północny.
Kwadrans po pierwszej, stał już przy kasie kolei żelaznej.
Pociąg mogący zawieść go do celu podróży tylko co odszedł.
Trzeba było oczekiwać na następny przeszło godzinę.
Raul dotychczas nic nie miał w ustach. Poraz pierwszy spostrzegł się, że żołądek upominał się o swoje prawa, wszedł do restauracyi w pobliżu dworca, i kazał sobie podać śniadanie.
Wraz z wolnością, spokój i apetyt mu powróciły, a chociaż jedzenie było dosyć liche, jadł z prawdziwą przyjemnością, myśląc o tem wszystkiem co mu się zdarzyło.
Pilno mu było znaleść się w obecności doktora Gilberta tego nieznanego i tajemniczego swego protektora.
— Kto to jest ten doktór Gilbert?
Dwadzieścia razy zadawał sobie to pytanie, nie znajdując odpowiedzi.
Nakoniec o wpół do trzeciej wsiadł do wagonu.
Przybywszy do Survilliers zajął miejsce w powozie kursującym pomiędzy tą stacyą a Morfontaine.