Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/112

Ta strona została przepisana.

W Morfontaine, pierwsza osoba, której się zapytał wskazała mu dom doktora, i szybkim krokiem udał się drogą ocienioną wielkiemi drzewami gęstego lasu.
Gilbert nie wątpił, że młody człowiek, odzyskawszy wolność przybędzie do Morfontaine tegoż samego zaraz dnia popołudniu.
Oczekiwał go więc i to z niecierpliwością.
Raul był blizkim jego krewnym, synem jego siostry, — Raul był niesprawiedliwie oskarżony, ponieważ on, Gilbert posiadał dowody jego niewinności. Było to dostateczne, żeby wzbudzić w nim dla niego sympatyą.
Niegdyś, brat Maksymiljana kiedy Raul był jeszcze dzieckiem, kochał bardzo swego siostreńca... Dziś przywiązanie to odrodziło się na nowo i zwiększyło się o tyle o ile wielkiem było niebezpieczeństwo zagrażające biednemu Raulowi.
Doktór Gilbert podejrzy wał drugiego swego siostrzeńca Filipa de Garennes, o zamiar zgubienia Raula i zagrabienia sukcesyi Genowefy, — pragnął gorąco rehabilitacyi niewinnego a ukarania winowajcy, lecz dotychczas były to tylko podejrzenia, należało mieć pewność, a pewności tej mógł nabyć jedynie z pomocą Raula.
Dzieląc więc myśli pomiędy Genowefę a oczekiwaną wizytę, Gilbert przechadzał się po parku dotykającym do kwadratowego domu.
Agra i Nello, dwa jego charty towarzyszyły mu w radosnych podskokach.
Dzwonek u kraty dał się słyszeć.
Psy rzuciły się w kierunku słyszanego głosu wściekle szczekając.
Gilbert nadaremnie je przywoływał. Nie były mu posłuszne i jak gdyby nawet nie słyszały wcale jego rozkazu.
Nagle gwałtowne ich szczekania zmieniły naturę, stały się słodkie i pieszczotliwe.
— W ten sposób witają tylko dobrych znajomych, myślał doktór Gilbert, a zatem to nie Raul!
I skierował się w stronę kraty, podczas gdy Wilhelm zbliżał się również z drugiej strony.
Wicehrabia de Challins, stojący na środku drogi, głaskał przez kraty charty, które lizały go po rękach.
— Czy doktór Gilbert jest w domu? zapytał młody człowiek srarego sługę zbliżającego się do kraty.
Wilchelm nie był uprzedzony, że pan jego oczekiwał wizyty.
Posłuszny zwykłemu rozkazowi, chciał już odpowiedzieć, że doktora nie ma w domu.
Tymczasem Gilbert ukazał się na zakręcie alei.
Nie widział od lat wielu swego siostrzeńca, poznał go jednak na pierwszy rzut oka, z uderzającego podobieństwa do vice-hrabiny de Challins jego matki a siostry doktora.
— Otwórz! zawołał na Wilhelma.
Ten ostatni natychmiast zakręcił klucz w zamku, krata obróciła się na zawiasach i Raul wszedł do parku.
Agra i Nello przyciskały się do jego nóg wesoło poszczekując i żebrząc pieszczoty.
— Moje psy witają pana jak jeszcze dotychczas nikogo nie witały, — rzekł Gilbert z uśmiechem, dobra to wróżba, gdyż instynkt zwierząt daleko mniej podlega omyłce, aniżeli inteligencya ludzi... Witam pana.
Raul z żywością zbliżył się, trzymając w ręku kapelusz...
— Pan doktór Gilbert, wyszeptał.
— Tak, mój młody przyjacielu, a ty jesteś wice-hrabią de Challins... powtarzam witaj, w moim domu.
— Dziękuję panu za to przyjęcie, lecz przedewszystkiem pozwól mi pan wyrazić sobie...
— Nie pozwalam niczego, stanowczo... przerwał Gilbert znowu się uśmiechając, czekałem na pana, zechciej iść za mną.
I skierował się ku domowi.
Raul szedł obok niego, a psy trzymały się jego nogi, jak gdyby odnalazły w nim starego przyjaciela.
Gilbert wprowadził Raula do Kwadratowego Domu wprost do gabinetu.
Młody człowiek rzucił ukradkowe dokoła spojrzenie.
Ogólny pozór pokoju wydał mu się ponury.
Oczy jego padły na jakiś przedmiot podłużnego kształtu, umieszczony na dwóch kozłach, okryty czarną krepą, na którym postawiony był krucyfiks hebanowy.
— Dziwnie to przypomina trumnę! — myślał uczuwszy nieprzyjemne wrażenie i dreszcz przechodzący po skórze.
— Zechciej zająć miejsce naprzeciwko mnie panie wice-hrabio, — rzekł Gilbert podając mu krzesło, i sam siadając, — pozwól zadać sobie kilka pytań.
— Odpowiem na wszystkie z jaknajwiększą przyjemnością, — odrzekł Raul, — lecz przedewszystkiem pozwól mi pan podziękować za pańską szlachetną interwencyą. Serce moje przepełnione wdzięcznością! Powiedziano mi wszystko! Panu to zawdzięczam moją wolność.
— Wyrażenie pańskiej wdzięczności bardzo mi jest przyjemne, — rzekł doktór lecz wcale na nie nie zasługuję... Uczyniłem jedynie to co każden uczciwy człowiek zrobiłby na mojem miejscu w podobnych okolicznościach. Pragnąłem niedopuścić jednej z tych opłakanych pomyłek sądowych, które są plamami czarnemi lub też krwawemi, w wielkiej księdze ludzkiej sprawiedliwości! Przekonany o pańskiej niewinności, obowiązkiem moim było działać i działałem... Nic na świecie nie ma naturalniejszego i mniej pochwały godnego... A zatem jeżeli łaska dosyć podziękowań, i odpowiadaj mi pan...
— Jestem gotów...
— Co panu powiedział sędzia śledczy?
— Że pan żądałeś wypuszczenia mnie na wolność tymczasowo, i że otrzymałeś pan to zezwolenie sądowników, dostarczając dowodów niemal zupełnych mojej niewinności...
— Rzeczywiście przekonałem sądowników, że pan nie otrułeś swego wuja hrabiego Maksymiljana de Vadans.
— Jakim sposobem pan zdołałeś zapanować nad niedorzecznym uporem, z którym walczyłem bezskutecznie nie mogąc go złamać?
— Pokazałem im ciało zabalsamowane przezemnie i nie noszące żadnych śladów trucizny. Pokazałem im przytem trzewia poddane analizie chemicznej; lekarz sądowy przyjął i podpisał protokół całej mojej operacyi.
Raul drżał słuchając doktora.